Inflacja - swój czy wróg?

  • Data publikacji: 31.05.2018, 09:04

Wraz z początkiem roku 2017 do Polski powróciła inflacja. Roczny wskaźnik cen towarów i usług konsumpcyjnych na przestrzeni roku osiągnął 2%. Cel inflacyjny Narodowego Banku Polskiego, od 2004 roku, niezmiennie wynosi 2,5%, z jednoprocentowym odchyleniem w górę lub w dół. Co to właściwie oznacza dla przeciętnego obywatela?

 

John Maynard Keynes w swojej książce z 1919 roku pisał: poprzez ciągły proces inflacji rządy mogą konfiskować, w sekrecie i niezauważenie, ważną część bogactwa swoich obywateli. (…) Proces ten angażuje wszystkie ukryte siły praw ekonomii po stronie zniszczenia, w dodatku w sposób, którego nie diagnozuje nawet jeden człowiek na milion. Natomiast Milton Friedman, amerykański ekonomista, zwolennik wolnego rynku mawiał, że inflacja jest tą formą podatku, którą można nałożyć bez ustawy.

 

Spójrzmy więc na liczby. NBP cyklicznie publikuje kwartalne rachunki finansowe, które prezentują aktywa finansowe i zobowiązania poszczególnych grup podmiotów. Są tam wyszczególnione także aktywa gospodarstw domowych. Polacy, choć nie słyną z oszczędzania, to z roku na rok zwiększają swoje aktywa (w ślad za tym idzie niestety także zwiększanie zobowiązań). W 2017 roku gospodarstwa domowe posiadały aktywa o wartości ponad 2 bilionów złotych (2 000 000 000 000 zł). W gotówce trzymano 179 mld. Na depozytach bieżących (zazwyczaj nieoprocentowanych) ulokowano 452 mld. Pozostałe depozyty (304 mld), to m.in. lokaty, których średnie oprocentowanie w 2017 roku wyniosło ledwie 1% w skali roku. Z powyższych aktywów w 2017 „wyparowało” więc 15,6 mld zł. Tyle pieniędzy ubyło z depozytów, które z zasady nie generują przychodów lub tylko znikome. Nie oznacza to, że z pozostałych aktywów inflacja nie zabrała swojego kawałka tortu. A przecież od zarobków z tych instrumentów należy odliczyć także podatek od zysków kapitałowych w wysokości 19%, czyli tzw. podatek Belki (część aktywów jest zwolniona, m.in. fundusze emerytalne). Upraszczając rachunki, ze wspomnianych 2 bilionów złotych, system „zabrał” sobie 40 mld złotych. Dla porównania - program 500+ w 2017 roku kosztował około 25 miliardów.

 

Co można z tym zrobić? Raczej niewiele.. Nawet gdyby jakimś cudem polską politykę monetarną decydenci skierowali na właściwe tory, mielibyśmy do czynienia z zjawiskiem importu inflacji. Coraz droższe produkty kupowane za granicą skutkowałyby wzrostem ogólnego poziomu cen. Nie chodzi tu tylko o gotowe produkty, zakupy surowców do produkcji krajowej rzutowałyby na wyższe ceny produktów, „nieskażonych” inflacją. Taka sama ilość pieniądza w obiegu powodowałaby, że moglibyśmy kupować coraz mniej.

 

Inflacja, mając swój skutek w spadku wartości pieniądza, może mieć różne przyczyny. Wzrost cen ropy naftowej spowoduje wzrost cen prawie wszystkich produktów, nawet jeśli ilość pieniądza w obiegu się nie zmieni. Jest to naturalna kolej rzeczy. Droższy transport zwiększy koszty, sprzedawcy, chcąc zachować swoje zyski, podniosą ceny. O wiele bardziej zagadkowy jest proces kreacji pieniądza. Nie sposób go jednak krótko opisać. Za sprawą banków centralnych, m.in. poprzez programy luzowania ilościowego, do gospodarki pompowane są duże ilości pieniądza. Banki centralne kupują papiery wartościowe, np. obligacje skarbowe, „płacąc” za nie jedynie odpisaniem odpowiedniej kwoty od swojego bilansu. Bank Rezerwy Federalnej w USA po ostatnim kryzysie „doładował” gospodarkę Stanów Zjednoczonych kwotą 1,25 biliona dolarów. Apetyty były większe, po jakimś czasie „dodrukowano” kolejny bilion dolarów. W sumie po kryzysie Amerykanie interwencyjnie dorzucili 4,4 biliona dolarów. Europejski Bank Centralny do niedawna pompował po 60 mld euro miesięcznie, teraz „tylko” 30 mld euro trafia co miesiąc do Eurostrefy. Każdy dolar czy euro po „zasianiu” w gospodarce, może wykreować kolejne dolary i euro. Tak działa efekt mnożnikowy w kreacji pieniądza. Wszystko za sprawą stopy rezerw obowiązkowych. Jeśli wynosi ona np. 10%, to załóżmy, że posiadasz 100zł. Idziesz do banku wpłacić je na swoje konto. Po wpłaceniu, Twój bank odprowadza z nich 10zł do banku centralnego, jako obowiązkową rezerwę. Pozostałe 90zł może posłużyć do udzielenia kredytu panu Nowakowi. Pan Nowak bierze 90zł kredytu, bank odprowadza 9zł a Pan Nowak idzie na zakupy, za które płaci kartą. Bank, który otrzymuje płatność, odprowadza rezerwę i udziela kolejnego kredytu, i tak dalej. Z jednej setki, przy stopie rezerw 10% w gospodarce robi się 550zł. Dzięki płatnościom elektronicznym, pieniądz mnoży się bardzo szybko. Może wydaje się to nieprawdopodobne, ale w dużym skrócie, tak to właśnie wygląda.   

 

Jak chronić się przed tym zjawiskiem? Jak uchronić swoje pieniądze przed żarłoczną inflacją? Najlepszym długookresowym sposobem naszych oszczędności będzie złoto fizyczne. Posłużmy się przykładem, jak złoto „trzyma” wartość przez lata, niezależnie od emisji waluty. Ford T w 1917 roku kosztował 300 dolarów. W tym samym czasie za 1 uncję złota płacono 20,67 dolara. Czyli samochód taki można było nabyć za około 14,5 uncji złota. Dzisiaj popularny model Forda ­- Focus - w salonie możemy zakupić już za nieco ponad 67 tysięcy złotych, czyli mniej więcej 18 885 dolarów, a to daje nam przy dzisiejszych cenach królewskiego metalu około 14,33 uncji. Taki prosty przykład pokazuje niesamowitą zdolność złota do akumulacji wartości na przestrzeni czasu i wyjątkową odporność na wszechobecną inflację, która bezlitośnie pożera po kawałku oszczędności naszego życia.

 

Kreacja pieniądza w gospodarce jest dziś powszechna i wszechobecna. Niektóre mechanizmy wydają się wręcz nieprawdopodobne. W Wielkiej Brytanii przeprowadzono akcję uświadamiającą obywateli, dotyczącą wyżej opisanych mechanizmów. Wolontariusze odwiedzali Brytyjczyków w ich domach i tłumaczyli wszystkie zawiłe tajemnice systemu bankowego. Reakcja samych Wyspiarzy była nieco symboliczna, prawie wszyscy pukali się w głowy, odsyłając poczciwych wolontariuszy tam, skąd przybyli.